sobota, 22 sierpnia 2009





No to jestesmy w Xi'an. W naszym hostelu sa tez poznane w Pingyao Holenderki - Withney i Britanny. Pobyt w Xian jest ostatnim wspolnym etapem pordozy - Belgowie leca do Guilin, dziewczyny jada autobusem do Xaifeng, a ja zabookowalam 16h podroz pociag do ChengDu. Jako, ze podrozuje sama to nie bardzo podoba mi sie pomysl zamykanej od wewnatrz kabiny... dlatego wybralam hard sleeper - gdzie jest po prostu rzad lozek w wagonie.

Co do Xi'an - pierwszego dnia odwiedzilismy Drum Tower i dzielnice muzlumanska wlacznie z malym meczetem - wracalismy do hostelu w strugach deszczu. Jako ze dlugo padalo wieczor uplynal na leniwieniu sie - bilard, piwko i film. Jako, ze towarzystwo zdecydowalo sie na kolacje w pobliskim McD - uderzylam w strone kebabow w muzlumanskiej czesci miasta. Jakos nie moglam zadnego znalezc - dlatego troche powedrowalam w poszukiwaniu czegos zachecajacego.

W jednej z typowych niskostandarodwych jesli chodzi o higene i wystroj lokalu siedzialo wyjatkowo duzo ludzi ( dokladnie tylu ilu da sie wcisnac do malego pokoiku w ktorym stoja cztery stoliki). Jako ze w przewodnikach turystycznych pisza, ze w Chinach ze spokojem przyjmuje sie pokazywanie palcem czyjegos talerza (bo menu jest oczywiscie ch-ch) postanowilam sprobowac szczescia. Na wszelki wypadek zapytalam po angielsku co mi polecaja - jeden z chinczykow zdaje sie przetlumaczyl reszcie co powiedzialam, bo zgodnie wskazali na jeden ze stojacych przed nimi talerzykow. No to, raz kozie smierc. Pokazuje milej pani co chce i zajmuje stolik obok.

Po chwili z mala miseczka w dloni podchodzi do mnie kucharz (ktory wyczynia swoje czary przy ulicy uzywajac gazu podlaczonego do metalowej beczki i dwoch paletnii uzywanych na zmiane) - pokazuje zawartosc miseczki i patrzy pytajaco na mnie. Tak, ja poprosze to chili - kiwam potakujaco glowa. Dwa rodzaje makaronu z salata, przyprawami i kawalkami wolowiny. Pikantna re-we-la-cja! I tylko 5rmb... to jakies 2,3 zeta. Probuje zaplacic - kucharz odmawia przyjecia pieniedzy i wskazuje na miejsce gdzie jeszcze przed chwila siedzieli Ci, ktorym przeswietlalam talerze. Hm. Zostawiam napiwek i zadowolona z kolacji, z zycia i z milego gestu milych ludzi wracam do burgerozercow.


Nastepnego dnia chcielismy pozyczyc rowery zeby obejrzec miasto - niestety wszystkie byly juz wypozyczone. Poszlismy zwiedzic najwiekszy w Chinach meczet. Chwile potem zgubilismy sie - ja sie zagadalam przez telefon a oni zapatrzyli na prawdziwe podrobki falzywych zegarkow.
Oczywiscie wyszlo mi to na dobre. Im moze tez. Leniwy styl zwiedzana Chin nie zawsze mi odpowiada dlatego wrocilam do hostelu po zapomniany aparat i zwiedzalam po swojemu.

Wychodze z hostelu - wsiadam w pierwszy autobus i jade. Wyjezdzam poza mury centrum...licze przystanki. No to wysiadam.

Jakas firma..wszyscy tak samo ubrani...rzeka ludzi w drodze na obiadowa przerwe...niebiesko biali. No to obiad w ch-ch dzielnicy. Ciekawe czy bardzo naciagaja nas w tych turystycznych... Coz.. Chinski "burger" bez miesa ale za to z wodorostami, kielkami, pikantnymi "nachosami", papryka i sosem sojowym plus piwo ananasowe ( wytwor tutejszych browarow -jedna z rzeczy "must do in China"... prawde mowiac to chyba nie zawiera zadnego alkoholu..no ale uwielbiam smak ananasa) w sumie 5rmb. Oj, tak, chinsko-chinskie zdecydowanie smakuje. Im dluzej tu jestem tym taniej zyje... W Pekinie jeden dzien kosztowal mnie... hahaha... nie powiem ile. Duzo. Zwykle jadam w sredniej klasy restauracjach placac ok 25-35rmb za jedzenie plus 5-10 za picie. W pobliskim sklepiku sprawdzam cene deskorolki jaka ma wiekszosc dzieciakow - oj, tak, tu zdecydowanie nie trzeba sie targowac.

Zadowolona wracam do centrum i probuje rozkminic jak autobusem dostac sie do Big Goose Pagoda. Wlasciwie to nie wiem jak to sie stalo ze juz po chwili bylam w taksowce do Pagody - razem w trzema izraelskimi chlopakami. Mielismy prawdziwy rajd przez miasto - troche przed 17 - korek, korek, korek! Ale kierowca widac lubil swoja prace... On sie dobrze bawil a mysmy sie mocno trzymali. Na wszelki wypadek. W Chinach cos takiego jak pasy bezpieczenstwa dla pasazera nie istnieje - a nawet jesli sa to sa spiete klipsem i obrzydliwie brudne. Moze telepatycznie chlopaki przekazali mu,ze za 20 minut zamykaja kasy i mozemy nie zdarzyc. Tak czy owak kierowca wywalil nas z samochodu przed spoooorym placem prowadzacym do Pagody.

No to biegniemy. Tunel, plac, jeszcze wiecej placu, dookola muru oddzielajacego Pagode od placu...+35 stopni, mokre plecy... Ufff.. Udalo sie! Jako ze bylismy juz po rozgrzewce, to wejscie po schodach na sam szczyt Pagody nie sprawilo nam juz zadnego problemu. Piekny widok. Panorama miasta, plac, troche typowych chinskich zabudowan...Warto bylo sie przebiec. W drodze powrotnej okazalo sie ze chlopaki sa w tym samym hostelu..na tym samym pietrze - niemal na przeciwko. Po powrocie jedni jedli koszerne KFC a inni miejscowe dumplingi. Inni bardzo byc zadowoleni - ponownie.

Kolejnego dnia z samego rana ruszam sie z lozka - male zakupy w markecie i uderzenie - miejscowymi autobusami do nieco odleglego miejsca w ktorym stoi dumnie Terrakotowa Armia. Zarowno Belgowie, Holenderki jak i Izraelczycy wykupili wycieczke oferowana przez hostel - 1h drogi w jedna strone +1,5h zwiedzania. Do tego jakies show w teatrze ( juz mialam okazje zapoznac sie w pekinskim Czerwonym Teatrze - razem z Mark'em poszlismy na Karate Story... story moze i bylo, nawet po angielsku z chinskimi subtitles (haha)....niestety karate w tym nie za wiele pokazali - za to byly akrobacje, taniec i takie tam- polgodziny zdecydowanie by wystarczylo...).

Jako, ze juz sie zaprzyjaznilam z miescowymi autobusami spokojnie dojechalam sobie pierwsza linia na glowna stacje autobusowa. I tu mialam maly klopot... szukalam przez chwile swojego autobusu ( w przewodniku napisali ze jezdzi czesto, kosztuje 7rmb i ma numer 306) ale zeby sobie zaoszczedzic czasu i lazenia (naprawde spoooora ta stacja) postanowilam zapytac o wskazanie mi kierunku. Podeszlam do faceta z mapa. Mowic po angielsku nie za bardzo mogl - ale pisal dobrze. Nie wiedzial skad odjezdza moj autobus. Co robi Europejczyk? Mowi "nie wiem" wzrusza ramionami i czeka na swoj autobus. Co zrobil Chinczyk? "You fallow me" - i zaczyna wypytywac stojacych na kolejnych przystankach ludzi.

W koncu we wskazanym kierunku znajdujemy malego zoltego busika - bez numeru za to z napisem cos tam turism. Pasazerowie i kierowca ch-ch. Wycieczka tym busikiem to 200rmb - zabiora mnie w 6 miejsc chociaz ja chce zobaczyc tylko jedno z nich. Mowie ze 200 to za duzo...a oni mi na to, ze przeciez to wycieczka z przewodnikiem. I na co mi ch-ch przewodnik? Pomimo zapewnien kierowcy, ze to wlasnie jest autobus 306 ktorego szukam - odmowilam z zamiarem zwyklego zwiedzania miasta i wykupienia wycieczki w dniu nastepnym. No ale nic z tego. "You fallow me" - wchodzimy do McD. Prosi zebym usiadla i poczekala. Za chwile wraca z cola dla mnie i z chlopakiem mowiacym dobrze po angielsku. Cos mi tlumacza, gdzies dzwonia...nie wiem czy mam tu siedziec czy pozegnac sie i wyjsc.

No i pojawil sie zbawiciel - Amerykaniec, ktory wczoraj jechal autobusem 306. Pokazal przez okno gdzie stoja autobusy ( nieco schowane, kawalek dalej niz zolty bus). Moj chinski pomocnik odprowadza mnie do samego autobusu zeby upewnic sie czy wsiade do wlasciwego. Mam nadzije, ze zdarzyl dojechac tam gdzie sie wybieral.

3 komentarze:

  1. te chińczyki to podejrzanie dobre,coś niespotykanego w Polsce:]

    OdpowiedzUsuń
  2. fajny piesek :) pekinczyk ? ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. a ten piesek na kolacje czy na śniadanie był?? :P

    ładna kiecka;)

    OdpowiedzUsuń