wtorek, 18 sierpnia 2009





Czesc.

Jeszcze ciagle nie napisalam o Datong...ale zrobie to.

Spedzilam dwa cudowne dni w Pingyao. Hostel miescil sie w samym sercu antycznego miasta otoczonego doskonale zachowanymi murami obronnymi. Przejscie po murze dookola tej cudownej osady w 33 stopniowym upale zajelo troche ponad 2 godziny. Z jedej strony widac kolorowe uliczki wypelnione szakiem handlowo-turystycznym, z innej zapadalajce sie domki, skromne straganiki z woda i arbuzami, biegajace dzieci. Dalej opuszczone fabryki, dachy swiatyn stajacych w innej czesci antycznego miasta. Od kiedy postanowiono zachowac te czesc miasta jako zabytek - zakazano budowania tutaj fabryk a juz istniejace musialy przeniesc sie poza mury.

Wrazenie jest niesamowite...idac pustymi uliczkami, obserwujac ludzi grajacych w cieniu tych starych zabudowan w mahjonga ma sie wrazenie ze czas tutaj plynie zupelnie inaczej. W czasie spaceru po murze w wiezyczkach strazniczych mozna ogladac przez wizjer figurki przedstawiajace rozne scenki (parzenie herbaty, armia ...); mozna tez podziwiac figury wojownikow realnych rozmiarow (z brazu?).


Jesli chodzi o ludzi - poznalam Stone'a - wyluzowanego Chinczyka, ktory wszedzie targal ze soba wielki aparat i stojak do niego. Ledwo sie dogadywalismy a ten dlugowlosy fotograf amator z zawodu jest nauczycielem angielskiego. Ojej. Udowodnil mi ze da sie tutaj kupic mleko... i nawet ma logo NBA na opakowaniu a nie krowe jak u nas. Hm. Ciekawe co to za mleko. Ktos moglby to skojarzyc mleko-wapno-wzrost-nba..ale...to samo logo bardzo czesto jest na butelkach piwa. Chyba, ze chodzi o wzrost w szerz i w zwyz.
Druga poznana osoba byl "chlopak w czerwonej czapce" -ot, taki nielegalny przewodnik po Pingyao, ktory dal nam kilka cennych porad.

Typowym miejscowym wyrobem sa buty. W malych sklepikach mozna zobaczyc jak je szyja. Oczywiscie obowiazkowo kupilam sobie takie.
Z miejscowych specjalnosci poleca sie "ziemniaki z dzemem" ( dzem jest slodkim sosem i potrawa jest naprawde dobra), Wolowine a'la Pingyao (a co tam - wzielam jak miejscowi - na pikantno.... i do tego piwo... duzo piwa). Kolejnym lokalnym daniem jest makaron...w duzych rolkach, takich o sredniccy ok 4-5 cm podawanych w pozycji pionowej. Hm.

Mury miasta maja cztery bramy wjazdowe i kazda z nich warta jest uwagi. Zwlaszcza poludniowa. Jedengo z wieczorow wybralam sie na spacer i chcialam zrobic kilka zdjec poza bramami starego miasta... Niewinnie pstrykam sobie mury a tu nagle.... brama zaczyna sie zamykac! Oj, moglo sie skonczyc duzym stresem i lazeniem po ciemku w poszukiwaniu jakiejs otwartej bramy. No ale zdarzylam zanim straznik ja domknal. Byla 22:48.Rano dowiedzialam sie ze ta jedna jedyna brama jest zamykana...

W calym miasteczku jest mnostwo swietnie zachowanych domow, bankow ( kiedys Pingyao bylo finansowa stolica Chin - dzieki temu ze wprowadzili w obieg cos w rodzaju czekow zamiast pieniedzy - w tamtych czasach polowa chinskich bankow znajdowala sie w tym malym miasteczku a placowki miejscowej bakonowci mozna bylo znalezc w nawet najdalszych zakatkach Panstwa Srodka). Odwiedzilam tez swiatynie Shaolin - pierwszy raz mialam okazje zobaczyc mnichow w swiatyni - zostalam poblogoslawiona na szczescie.

Jesli chodzi o moj hostel to bylam totalnie zachwycona... no poza faktem ze przez ponad polowe mojego pobytu tam nie bylo pradu wiec prysznic byl lodowaty a klimatyzacja i internet nie dzialaly. Mialam pokoj na poddaszu zabytkowego domu z podworzem i zabudowaniami zawierajacymi kolejne 5 malych podworeczek. Do tego bar z jedzeniem miejscowym i zachodnim, bilard, pilkarzyki, rzutki i troche instrumentow. Szczesliwie sie zlozylo ze jeden z Belgow swietnie gra na gitarze wiec bylo bardzo milo.

W dzien wyjazdu poznalam dwoch przesympatycznych Anglikow - Andrew'a i Georga. Poszlismy razem na kolacje - bylo dosc smiesznie, bo Andrew genetycznie jest Azjata a kulturowo 100% Europejczykiem i Chinczycy troche sa zagubieni kiedy bezradniekreci glowa na ich zagajenia i odpowiada po angielsku. O anglikach warto jeszcze powiedziec ze ograli "moich" Belgow w pilkarzyki... co oczywiscie sprawilo mi niezmierna radosc.

Z Datong przyjechalismy pociagiem typu 'soft sleeper' - mielismy swoja kabine zamykana od wewnatrz. Spalo sie swietnie. Na dalsza podroz niestety nie udalo sie dostac miejsc tej samej klasy. Hard sleeper uraczylo nas miejscami na gorze ( tzn. na trzeciej kondygnacji pod samiutkim sufitem). I tak skonczyly sie marzenia o ogladaniu filmu i piciu wina tak jak ostatnio.

3 komentarze:

  1. A jak zareagowali na chińskie zupki? Taaaa i tak dobrze, ze nauczyciel angielskiego :) a jak idzie z reszta mówiących po angielsku ? pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. czytam czytam i normlnie nie moge uwierzyć... chcociaż po Tobie to można się było tego spodziewać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wena koniecznie musisz mi przywieźć tą kartkę z butelki po piwie z logo NBA. Baw się dobrze:)

    OdpowiedzUsuń