sobota, 12 września 2009

The Budda Master.

W drodze do ChengDu wyczytałam w moim Lonley Planet, że jest to czwarte co do wielkości miasto w Chinach... a ja naiwna myślałam, że zmierzam ku prowincjom, naturze, górom i świeżemu powietrzu. Na szczęście moje łóżko z różowym baldachimem było mekką spokoju i odnowy plus obiady w ogrodzie... nie było źle :)

Po namowach Gabora postanowiłam zrezygnować z najbardziej znanej miejscowej atrakcji - Centrum hodowli i badań Pandy Wielkiej. (Na oglądałam się później pand dużo i więcej więc dobrze zrobiłam).
Zamiast tego pojechałam do Leshan zaprzyjaźnić się z 71 metrowym Wielkim Buddą z listy UNESCO. Zdaje się, że to największy posąg Buddy na świecie... No i robi wrażenie.

Pojechałam tam lokalnym busem z obsługą i składem chińsko-chińskim, na którejś ze stacji paliw kierowca wywalił nas z samochodu i wszyscy wyglądali na dość zdezorientowanych...na szczęście po chwili okazało się, że to tylko mała przerwa na przymusowy wycisk pęcherza przed dalszą trasą.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce w busie byłam już tylko ja i dwie pary ch-ch z absolutnym brakiem komunikacji w języku angielskim. No to po chińsku.

Poszłam z jedną z par na obiad ( oni wybrali dania z menu ch-ch), a potem w piątkę ruszyliśmy w stronę kasy biletowej. W tym miejscu nie wiem co zaszło - czy biletów zabrakło, czy drobnych nie było, czy ktoś sie z kims pokłócił - w każdym razie "moja Chinka" krzyczała na Chinkę przy kasie po czym przywołała taksówkę ( inni ludzie na około też zaczeli machać na samochody) po czym gestem dłoni wskazała mi, że mam wsiadać. Wyglądało na to, że wszyscy się wynoszą - co mi tam - wsiadam! Po kilku minutach taksówka zatrzymała się przed inną kasą biletową. Tutaj bez krzyku kupiliśmy bilety i udało nam się wreszcie wejść do środka. Mieliśmy presję czasową... za 4 godziny autobusy powrotne do ChengDu przestaną kursować. No to nasza piątka szybkim tempem przechodzi przez jaskinie, potem przez chwilę oddajemy się klimatowi świątyni - zapach kadzideł, tłok, świeże owoce przed posążkami. Idziemy dalej - cały kompleks jest bardzo duży - park, posąg, świątynie, wioska rybacka, grobowce...No i Wielki Budda.Olbrzymi. I na prawdę piękny.

Buddę można podziwiać najpierw z góry, potem z jego prawej strony można zejść Schodami Dziewięciu Zakrętów, po to aby przez chwilę pobyć u jego stóp i ostatecznie pożegnać się z nim znikając w jaskini gdzieś przy jego lewej pięcie.
Posąg postawiono dla ochrony rybaków - w tym miejscu było wiele zatonięć łodzi czy raczej łupinek rybackich. Uwierzycie lub nie ale posąg spełnił swoje zadanie! Dzięki odłamkom z rzeźby wrzucanym do rzeki jej nurt w tym miejscu nieco się zmienił i łupinki przestały się rozbijać o skały. Wiara ma moc.

Obejrzeliśmy kilka grobowców stworzonych za czasów dynasti-jak-zwykle-nie-pamiętam. Były wydrążone w skale i zawierały dary grobowe. Miałam nieprzyjemny dreszczyk wchodząc tam...

Potem wioska rybacka - kraby w plastikowych miskach przed skromnymi restauracjami i chyba pierwsze w Chinach nieprzychylne twarze mieszkańców. W sumie się nie dziwię, to nie może być ciekawe...żyć w biedzie na środku szlaku turystycznego, gdzie dziennie pojawiają się setki obojętnych obcych.

Moi towarzysze padali z nóg - upał jak wiadomo nie sprzyja wspinaczkom. Zatrzymaliśmy się na trochę przy pięknym moście... ja po prostu musiałam się po nim przejść i spróbować dotrzeć do świątyni na górze. Pożegnaliśmy się, oni powlekli się w stronę cywilizacji a ja szybkim krokiem i z nadzieją na ostatni autobus kontynuowałam wspinaczkę. Dobrze, że potem nie śniły mi się te wszystkie schody.

Było warto. Spotkałam mnichów wnoszących na osiołkach tobołki do przyświątynnych budynków. Zapaliłam kadzidełko. Złapałam oddech w płuca i piękną panoramę na siatkówkę i już chwilę później siedziałam w zaskakująco wygodnym, twardym, brudnym fotelu busa.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz